Evan od urodzenia cierpi na paniczny lęk przed wodą. Od roku próbuje poradzić sobie z traumą po stracie syna, który utonął w oceanie. Co wieczór chodzi na plażę i obserwuje miejsce, w którym zginął Josh, a potem idzie do baru po żonę, Sarę, która radzi sobie z tragedią w bardziej klasyczny sposób.
Pewnego wieczoru zwabiony dziwną pieśnią udaje się na skały bliżej fal, gdzie napotyka piękną, nagą kobietę. Jego wyprawy nad ocean nabierają innego charakteru, szczególnie, gdy między nim, a tajemniczą nieznajomą wybucha gorący romans. Evan zatraca się w coraz mroczniejszym związku, choć próbuje odnaleźć więź łączącą go niegdyś z żoną i wyrwać się z niebezpiecznych ramion morskiej piękności.
Bill, przyjaciel Evana, ostrzega go przed legendarną syreną pojawiającą się w przybrzeżnych wodach. Czy Ligieja jest morskim potworem, czy tylko niebezpieczną kochanką? Czy Evan zdoła ocalić siebie i bliskich?
FRG.
Prolog
1979
Sól wisiała w powietrzu niczym mgła. Smak oceanu wypełniał usta Andy'ego, kiedy prowadziła go po skałach. Surowe światło nocnego nieba podniosło się i podążało po szwach tkaniny jej dżinsów. Andy nie mógł oderwać wzroku od kształtu jej tyłka, kiedy kroczyła w górę i w dół przez labirynt nadmorskich głazów prowadząc go do sekretnego miejsca, jakie przygotowała. Miejsca, w którym wyskoczyłaby z tych dżinsów. Miejsca, gdzie podzielą się krwią.
Była starszą kobietą. Ciemnowłosą, szczupłą i seksowną starszą kobietą o imieniu Cassie. Andy poznał w artystycznej kawiarni, w której uczył się po szkole. Powiedziała, że ma dwadzieścia trzy lata, ale jej oczy skrywały wiedzę o rzeczach znacznie starszych niż jej wiek. Andy był na równi przestraszony, jak i zachwycony jej atencją, ale ostatecznie przyciągnął go urok jej ciemnych oczu. I dziś wieczorem chciał odprawić z nią rytuał. Zaklęcie, jak powiedziała, aby wezwać z zewnątrz moc na Ziemię. Moc, którą mogłaby wykorzystać. Moc, która przyniesie korzyści im obojgu... jeśli zrobi tak, jak ona powiedziała. Podsumowując: nie dbał tak naprawdę o część mocy... interesował się tylko jej zdobyciem. Od tygodni nawiedzała go w marzeniach – bez względu na to, czy spał, czy nie.
– Tutaj – oznajmiła Cassie. Odwróciła się do niego i otoczyła rękoma jego szyję. Za jej włosami widział fale, rozbijające się słabymi białymi iskrami na skalistym brzegu. – Czuję tu coś mocnego – powiedziała. – W tym miejscu jest moc. Wiem to od lat.
Andy wzruszył ramionami. Wyglądało to, jak jakikolwiek inny odcinek tej zapomnianej przez Boga plaży. Nawet w dzień nikt tutaj nie pływał. Plaża była zdradliwa. W zatoce zgłaszano obserwację większej liczby rekinów, niż można by się spodziewać, pływało ich tu niewiele.
Ale kiedy Cassie przycisnęła ciepłe wargi do jego ust, Andy zapomniał o plaży i czuł tylko żar ciała, napierającego na jego własne. I błysk namiętności w oczach, które patrzyły na niego. Mogła być starsza, ale była drobna, z jędrnymi i okazałymi piersiami, a gdy spoglądał jej w oczy, wiedział, że dziś wieczorem... stanie się mężczyzną.
Dla siedemnastoletniego chłopca była to niesamowita, cudowna myśl, od której aż trzęsły mu się kolana.
Cassie tymczasem myślała o zaklęciu, które zamierzała rzucić. W oceanie była moc, matka wszelkiego życia. Ciężka, głęboka, cicha moc. Moc równie zdradliwa i niepewna, jak bezkresna. W tym miejscu było jeszcze coś, choć nie była do końca pewna, co to takiego. Śpiewało w powietrzu niczym niewyraźny głos szarańczy.
Poprowadziła Andy'ego na otwartą przestrzeń na plaży, tuż przy linii odpływu i opróżniła swoją torbę, wysypując wszystko na piasek. Dłońmi wykopała osiem dziur w kręgu na piasku i umieściła w nich świece, w środku kładąc pęk związanych ptasich nóg. Pocałowała Andy'ego i pchnęła go do tyłu, by rozluźnił się, leżąc na ziemi. Potem z uśmiechem podniosła się i przeszła wzdłuż linii wody, aż znalazła to, czego potrzebowała. Wracając do kręgu, zakręciła sznurkiem wodorostów po całym obwodzie świec.
Andy obserwował, jak układa coraz więcej przedmiotów w środku koła: liście i włosy oraz kawałki ciemnych sękatych rzeczy, które mogły być zarówno roślinami, jak i kawałkami ciała. Nie był pewien, czy chciał wiedzieć.
Cassie zapalała świece, które pomimo ochrony z wykopanych dołków w piasku, migotały szybko w nocnym wietrze. Usiadła, opierając ręce na biodrach i przyjrzała się swojej pracy. Po chwili skinęła głową i sięgnęła do skórzanej torebki po nóż. Nie był to standardowy kuchenny nóż do steków, ani nawet motylek ulicznego wojownika. Nie, to było coś wyjątkowego; ostrze zwężało się krzywą, która naśladowała falę oceanu. Uchwyt z ciemnego drewna był rzeźbiony w dziwnie postrzępione postacie otaczające zakrwawiony kamień.
– Teraz jesteśmy gotowi – powiedziała Cassie. Jej oczy tańczyły z odbiciem płomieni.
– Powiedz mi, co mam robić – rzekł Andy. Nienawidził, gdy jego głos brzmiał tak słabo wobec szeptu fal. Gdzieś łkał nocny ptak. Nie dało się stwierdzić czy był to okrzyk bólu, czy zwycięstwa.
– W naszym kręgu mamy elementy powietrza, ognia, ziemi i wody, jak również ziarna życia i śmierci. Teraz dodajemy elementy krwi i pasji, aby ukończyć zaklęcie.
– Nie musisz czegoś powiedzieć albo machnąć różdżką?
Cassie roześmiała się.
– Powiem kilka rzeczy, kiedy będziemy się pieprzyć, ale tak naprawdę... magia jest kombinacją tego wszystkiego. Spustem jest moja wola i my, będąc razem...
Pochyliła się, żeby go pocałować, a oczy Andy'ego uciekły w tył głowy. Boże, smakowała tak dobrze. Wymknęła się z jego objęć, położyła nóż między nimi i zdjęła koszulę, dając mu znak, by zrobił to samo. Potem wstała, zrzuciła dżinsy, pozbyła się różowych majtek bikini i znów usiadła, naga na ziemi. Andy wzdrygnął się, gdy jego tyłek dotknął zimnego piasku.
– Daj mi swoją rękę – szepnęła. Zrobił to. – Oddaj mi życie – powiedziała i przeciągnęła ostrze w poprzek jego dłoń. Skrzywił się, ale nic nie powiedział, gdy wypłynęła krew.
Przecięła kawałek na swojej skórze, a potem zacisnęła dłonie, trzymając ręce na środku kręgu płomienia.
– Moje życie w twoim – szepnęła. Kiedy rozluźniła uścisk, krople ich wymieszanej krwi splamiły totemy w piasku.
A potem ciepłe piersi Cassie były na piersi Andy'ego, a on leżał na plecach. Jej włosy oplatały jego twarz, usta ssały mu język z głodem, którego nigdy nie zaznał. Błyskawicznie zrobił się twardy i po chwili przewróciła go tak, że teraz to on był na wierzchu, a ona szepnęła:
– Teraz, Andy. Teraz.
Andy osunął się na aksamitną skórę jej ud i poczuł jej ciepło na sobie. Naparł, przesunął się i ogarnął go chwilowy strach. Co, jeśli nie będzie mógł trafić...
I wtedy ogarnęło go ciepło, już tam był. Uczucie było niesamowite, jakby płynna ręka objęła jego kutasa, drażniąc go i drocząc się z nim w taki sposób, w jaki dłonie nigdy nie dałyby rady. Przycisnął się do niej, próbując znaleźć drogę głębiej, by być bliżej niej. Pocałował ją, wciskając się w jej usta. Odwzajemniła taniec jego języka, ale potem jej oczy zapłonęły i odepchnęła go.
– Mocniej – zażądała. – Spraw, bym cię poczuła – Próbował podołać, ale wciąż wymagała więcej.
Andy dźgał ją szybciej, uderzając w nią z coraz większą siłą. Ich skóra zderzała się i odbijała w rytm fal, a jej krzyk przeszedł w crescendo, napięty, lękliwy, choć pewny. Wciąż żądała więcej. Obejmowała jego ramiona, podnosząc i przyciągając na przemian. Otworzyła szeroko usta, podążył jej śladem, a ona jęknęła.
– Chwyć moje włosy – syknęła.
Wsunął dłoń w jej włosy i pociągnął ją za biodra.
– Moja szyja – powiedziała wtedy. – Przyciśnij mnie mocno, Andy. Muszę to wszystko poczuć.
Andy zdjął dłoń z jej włosów i objął rękoma za gardło, ściskając jak szmacianą lalkę. Ona trzymała go równie mocno przy szyi, podtrzymując jego zapamiętałość, popychając go do tyłu, aby uniósł jej głowę z piasku, a następnie puszczając, przygniótł ją całym ciałem. Po kilku sekundach jej krzyk stał się niekontrolowany, a jego namiętność jeszcze się rozpaliła. Gdy pierwsze fale orgazmu pochłonęły go w gorączce, wbijał się w nią szybciej, szybciej, szybciej, podnosząc jej głowę i uderzając nią w piasek całym sobą, jakby byli jednym ciałem, owładniętym pożądaniem. Jej ręce i uda zachęcały go, jej krzyki przeszły z „Tak, tak”, w gardłowe pomruki i jęki. Zatracił się w ruchu, krzycząc z nią w ostrym staccato błagań rozkoszy.
Nie zauważył od razu, kiedy jej okrzyki ekstazy się zmieniły. Ale gdy fala jego namiętności opadła, dźwięki wydawane przez partnerkę ucichły. Euforia ulotniła się, jak woda przez piasek, Andy zamrugał i zwolnił. Rozluźnił palce na jej gardle, jego ramiona zwolniły uścisk.
Cassie leżała pod nim bez ruchu. Pochylił się, by ją pocałować.
– Cassie? – wyszeptał. Ale jej aksamitne usta nie odpowiedziały.
– Cassie, obudź się – ponaglił.
Piasek obok jej czarnych włosów był ciemny i kiedy Andy wziął ją w ramiona, odkrył powód. Klejący, gorący, okropny powód.
Ostry głaz, ukryty pod piaskiem, lśnił w świetle księżyca, jego czubek był czarny od krwi, a kiedy Andy spanikował i puścił jej nieruchome ciało, Cassie się nie poruszyła. Jedna ręka spoczywała jej pod plecami, a jej nogi pozostały wykręcone w nienaturalnym przykucnięciu. Cienka kropla śliny zsunęła się po policzku, a Andy dostrzegł, że jej piersi są nieruchome. Absolutnie, aseksualnie nieruchome. Nie poruszał ich żaden oddech.
– Cholera, cholera, cholera – wyszeptał i pochylił się nad jej klatką piersiową, nasłuchując. Jej serce nie wydawało żadnego dźwięku.
Andy włożył spodnie i chodził po plaży, podskakując nerwowo na każdy dźwięk nocy. Myślał o swoich nadziejach, związanych ze studiami, marzeniach o stypendiach i drużynie futbolowej. To miał być jego bilet ucieczki od tego turystycznego miasta–pułapki. Za każdym razem, gdy wracał do światła umierających świec, te sny zmieniły się w obraz zardzewiałych więziennych krat.
Kiedy w końcu znów opadł obok ciała Cassie, łzy zwilżały mu twarz, a jej klatka piersiowa pozostała niezmiennie martwa. Przesunął dłonią po jej białej skórze, zgrabnej, zimnej. Wiedział, że nie może jej tam zostawić. Nie mógł też nikomu powiedzieć, co zrobił. Jej życie się skończyło, bez względu na wszystko. Dlaczego musiało się skończyć także jego?
– To nie moja wina! – krzyknął gniewnie do morskich fal, choć nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć.
W świetle północnego księżyca Andy podjął decyzję. Nie miał zamiaru umrzeć z nią. Powrzucał wszystkie świece i totemy do jej wielkiej skórzanej torby, wziął Cassie na ramię. Z torbą w drugiej ręce, wlókł jej ciało w dół plaży. Był tam skalny występ – Mewi Szpic – rozciągający się w czerni oceanu. Chłopak pomyślał, że będzie to równie dobre miejsce, jak każde inne. Kiedy dotarł do krawędzi skalistego palca, położył ciało na kamieniu i ostatni raz spojrzał na jej szczupłą, nieruchomą twarz.
Jego pierwsza starsza kobieta. Może ostatnia.
– Cholera – wyszeptał ponownie.
Andy zebrał kilka kamieni rozmiaru pięści i wepchnął je do torby, po czym przeciągnął długie rączki przez głowę i szyję kobiety. Z początku głowa nie chciała przecisnąć się przez obręcze, ale wrzasnął gniewnie i szarpnął z czystą furią, a wreszcie skóra rozprężyła się i ustąpiła. Torba osunęła się wokół jej gardła, a kosmyki czarnych włosów poplamione czerwienią zaplątały się między jego palcami. Przez cały czas milczał, wpychając do torby kolejne kamienie. Jedną z rzeczy, których człowiek uczy się podczas życia w pobliżu oceanu, jest to, że rzeczy mają tendencję do tonięcia.
Wepchnął kilka dodatkowych kamieni w tyle dżinsów, zmagał się z nimi, gdy utkwiły w połowie nogawki, a potem włożył kolejny ciężki kamień w jej koszulę i związał rękawy wokół kostki. Usatysfakcjonowany tym, że na pewno pójdzie na dno, Andy ponownie dźwignął kobietę z ziemi i zatoczył się na skraj skalistego cypla. Z okrzykiem udręki i bólu zepchnął ją ze skały, by spadła i zanurzyła się w spienionych objęciach fal, zaledwie kilka stóp niżej.
Zatonęła bez dźwięku. Andy biegł. Minęły godziny, zanim przestał płakać.
Poniżej poziomu fal, Cassie opadała poruszana zmiennym prądem, wreszcie zatrzymała się na złamanym dziobie kadłuba starego gnijącego wraku. Wodorosty poruszały jej głową, gdy przeciążone kamieniami torebka i dżinsy ciągnęły w dół. Ciemna posoka z tyłu czaszki rozpuszczała się w morzu. Ciągłe ssanie i napór ciśnienia wody uwalniały coraz więcej krwi prosto do serca pierwszej matki.
Ocean przyjął jej ciało do domu.
Krew przesuwała się jak dymiące wstążki ponad śnieżnobiałą skałą tuż obok jej głowy, która wystawała, nieznacznie przygnieciona brązowym osadem stuleci. Choć krwawa nić falowała i rozrzedziła się w wodzie, jej część zatrzymała się jak zastygła chmura.
Gdyby ktokolwiek to obserwował, zobaczyłby, że biały kamień przesunął się nieznacznie. I kilka minut później, poruszył się znowu. Ujrzałby coś podobnego do leja, pojawiającego się w błocie, gdy uniesie się ostry kamień. Chmura oceanicznego pyłu wirowała wraz z nim.
Zobaczyły szkieletowy przegub, który wciąga ten skalisty biały palec do ukrytego pod błotem domu i zauważyłby, że błoto drży i ześlizguje się, gdy kości próbują się uwolnić i wznoszą w górę cztery kolejne kościste fragmenty.
Widziałby, że ta ręka kołysze głowę Cassie, jak matka, tylko że... zamiast dawać opiekę, coś jej odbiera. Karmi się. Kościste palce gładzą delikatnie falujące loki czarnych włosów.
Tylko że nie było tam nikogo, kto mógłby to oglądać.
Nikt nie zobaczył, że stuletni sen dobiegł końca, dzięki zewowi zaklęcia Cassie... I mocy jej krwi.
Cechy
Format pliku: | , |
Autor: | John Everson |